Możesz nie interesować się prawem, tak jak polityką, ale jeśli jesteś copywriterem, prawo zainteresuje się Tobą. Wykonujesz dzieła i sprzedajesz do nich prawa majątkowe. To Cię nie ominie. Dzisiaj ze mną specjalistka od prawa Internetu, Kinga Konopelko.

Kinga jest radczynią prawną oraz właścicielką kancelarii prawnej. Pomaga firmom w zakresie prawa gospodarczego, ochrony danych osobowych oraz tworzenia regulaminów i innych dokumentów prawnych. Prowadzi również szkolenia i występuje jako prelegentka na konferencjach biznesowych, dzieląc się swoją wiedzą w publikacjach prawnych. Jej celem jest zapewnienie klientom spokoju prawnego i bezpieczeństwa w prowadzeniu działalności gospodarczej.

Prawo w copywritingu, prawa autorskie, licencje, teksty z AI a prawo autorskie Gośc. Kinga Konopelko
https://youtu.be/UCPvJsDGaE8

Najczęstsze przypadki naruszenia praw autorskich

Kinga Konopelko: Dosłownie wczoraj skończyłam pisać wezwanie do zaprzestania naruszeń dotyczące wpisu na stronie mojej klientki, która zobaczyła na stronie innego sklepu internetowego wpis prawie że 1 do 1. A wiadomo, że skoro wpis był dopracowany, przygotowany z tymi wszystkimi zasadami SEO i uwzględniającymi już nawet wpisy pod wyszukiwarkę AI-ową, to klientce zależy na tym, żeby to wszystko było u niej, a nie u kogoś innego. Też zaznacza, żeby Google nie banował jej strony, bo jest mniejszą stroną, mniejszym sklepem niż sklep konkurencyjny, który wykorzystał jej tekst.

Daniel Bartosiewicz: Właściwie o tym spotkaliśmy się, żeby porozmawiać, o tych naruszeniach, o tym kto kiedy, od kogo może coś dostać, a kto nie powinien. Nawet widziałem ostatnio taki case, ludzie po prostu kradną całą stronę, jeden do jednego, wrzucają sobie duplikat.

Kinga Konopelko: Jest coraz więcej stron lendingów typowo ofertowych, bardzo konkretnych odnośnie jakiegoś kursu, które są po prostu napisane od A do Z przez AI. Łączą ze wszystkimi produktami, bo to widać czasami nawet tak bezczelnie, że nawet pierwsze litery jak to w tej wersji początkowej, czatowej były po prostu użyte wielkie litery. Więc jeśli ktoś ma jakikolwiek minimalny poziom wrażliwości na tego typu kwestie, to od razu wyłapuje.

Miałam taką historię z klientem, który działał w branży edukacyjnej. Znalazł swoją stronę skopiowaną prawie że jeden do jednego – jakaś drobna literówka w nazwie, kolorystyka zachowana, w zakładce „opinie” były skopiowane dosłownie opinie z jego strony, e-book ten sam. Nawet dane po zakupie, cała ścieżka zakupowa, maile po zakupie – wszystko było podpisane. A to była polska firma!

Miałam też historię, gdzie klientka zgłosiła, że jej konkurencja pobrała sobie jej zdjęcia, zdjęcia jej pracowników z biura i podpisała: „zaczynamy nowy sezon z naszymi pracownikami w naszym nowym lokalu”. Rozumiem zdjęcie stockowe, historia w tle, „jak ciężko pracujemy”, ale pobrać zdjęcie z czyjejś strony i powołanie się na to, że to są moi pracownicy i mój lokal – to już jest duży poziom nieświadomości albo ignorancji rzeczywistości.

Jak wysokie są kary za naruszenie praw autorskich?

Daniel Bartosiewicz: Załóżmy, ktoś mi zabiera, kradnie content ze strony, umieszcza u siebie, podpisuje się swoim nazwiskiem. Na jaką kasę ja mogę stuknąć tę osobę?

Kinga Konopelko: Na takim etapie polubownym staramy się jakoś wypośrodkować. Natomiast pisałam wezwania od 5 tysięcy do kilkuset tysięcy. Sądownie przy prawach autorskich faktycznie sądy nie mają oporów, żeby te odszkodowania wyceniać wysoko. Oczywiście najczęściej są powoływani biegli sądowi.

Jest oceniana też marka, ile marka mogła na tym zyskać, ile było wejść na stronę, na ile ten artykuł mógł mieć wpływ na to, że klienci przychodzili na inne strony. Bardzo często przed skierowaniem sprawy do sądu powołujemy taką wewnętrzną opinię biegłego, osoby która się zna na technicznych kwestiach, żeby z jakąś kwotą konkretną wyjść.

To, czy my naruszaliśmy prawa jako działalność nierejestrowana, czy byliśmy freelancerami, czy działaliśmy na umowie o pracę, czy może prowadziliśmy działalność gospodarczą i zarabiamy miliony – tu nasza intencja, nawet nasza świadomość ma małe znaczenie. To, że jesteśmy nieświadomi istnienia praw autorskich czyichś, nie zwalnia nas z odpowiedzialności za ich naruszenie.

Przeniesienie praw autorskich vs licencja

Daniel Bartosiewicz: Jak to z tymi prawami autorskimi w naszej branży w copywritingu jest? Przykładowo ty zamawiasz u mnie tekst i co dalej, żeby to było legalnie?

Kinga Konopelko: Dużo zależy oczywiście od ustaleń między stronami, ale mamy do wyboru dwa rodzaje uprawnień: albo przeniesienie praw autorskich, albo udzielenie licencji.

Porównując te dwa rodzaje uprawnień, zawsze porównuję przeniesienie praw autorskich do sprzedaży mieszkania, a licencję do wynajmu mieszkania. Jeżeli ty jesteś właścicielem tego „mieszkania” (utworu), to ty decydujesz, czy chcesz mi sprzedać to mieszkanie i do tego już nie masz później praw majątkowych, albo je na razie wynajmujesz. To jest oczywiście dla ciebie korzystniejsze, bo możesz teoretycznie wynajmować też to mieszkanie komuś innemu.

Jeżeli ja zlecam wykonanie, to oczywiście powinno mi najbardziej zależeć na przeniesieniu praw autorskich, żebym miała pewność, że tylko ja będę z nich korzystała. Przeniesienie praw autorskich sprawia, że musimy dopełnić dużo więcej formalności niż przy licencji.

Jeżeli nie zadbamy o to, żeby wprost w umowie było to przeniesienie praw autorskich, to przyjmuje się zwyczajowo, że jest to udzielenie licencji, czyli ten mniejszy zakres uprawnień. I najczęściej w takim obrocie prawnym, w takich współpracach między copywriterami i klientami dochodzi do udzielenia licencji, bo najczęściej nie są zawierane umowy o przeniesienie praw autorskich.

Nawet jak są zawierane umowy o przeniesienie praw autorskich i wysyłka jest drogą mailową, to tak naprawdę nie dochodzi do przeniesienia. Bo kluczowy, najważniejszy wymóg jest taki, że jeżeli chcę przenieść prawa autorskie na siebie, to muszę zadbać o to, żeby na tej umowie znalazł się twój oryginalny podpis. W takim obrocie online’owym, umówmy się szczerze, że za dużo osób na pocztę nie chodzi albo nie spotyka się stacjonarnie, więc skutek tej umowy mailowej jest taki, że mamy licencję, a nie przeniesienie praw autorskich, mimo że w umowie mówimy o przeniesieniu praw autorskich.

Licencja wyłączna vs niewyłączna

Daniel Bartosiewicz: Padło słowo licencja i ja mam zawsze problem z licencjami, bo o ile przekazanie praw autorskich jest dla mnie w miarę jasne, tak jak powiedziałaś z tym wynajmem, to jeszcze są licencje – jest licencja wyłączna, niewyłączna. Kiedy, która, co to jest?

Kinga Konopelko: Licencja to jest najem. I teraz tak, jeżeli ktoś ma licencję wyłączną, to ty obiecujesz tej osobie: „słuchaj, wynajmuję ci to mieszkanie, ale tylko ty, tylko tobie będę to wynajmował”. To jest bezpieczna sytuacja.

Licencja niewyłączna jest wtedy, kiedy ja mówię: „okej, wynajmuję ci to mieszkanie, ale musisz wiedzieć, że mogę też je wynająć innej osobie”. Czyli może się zdarzyć, że ktoś ci tam będzie pałętał się po mieszkaniu.

W praktyce ta licencja niewyłączna jest bardzo popularnym tworem. Takim przykładem są wszystkie banki zdjęć, stokowe zdjęcia, materiały – to jest licencja niewyłączna. Czyli „ok, możesz korzystać na przykład do celów wrzucenia tego do e-booka albo na swoją stronę internetową, ale pamiętaj, że to zdjęcie będzie też na tysiącach innych stron i musisz się z tym liczyć”.

Z punktu widzenia klienta, czyli na przykład mnie, najbezpieczniejsza jest opcja przeniesienia praw autorskich albo licencja wyłączna, kiedy tylko ja, wyłącznie ja mogę z tego korzystać. A licencja niewyłączna w copywritingu generalnie rzadko się powinna pojawiać, bo jeżeli tworzysz tekst dla mnie o RODO, o regulaminie sklepu, o prawach autorskich, o czymkolwiek, a ten sam tekst znajdzie się na stronach 15 innych kancelarii, to ja już widzę jak mi to Google wypozycjonuje.

Prawa osobiste vs prawa majątkowe

Kinga Konopelko: Nawet jeśli przeniesiesz prawa autorskie na klienta, nikt cię nie może pozbawić prawa do autorstwa tego tekstu jako takiego, chyba że dogadamy się, że po prostu nie jesteś oznaczony i to jest OK. Nikt nie może cię pozbawić prawa do tego, żeby ktoś inny pracował na tym tekście i zmieniał twój tekst – to jest tak zwane prawo osobiste integralności utworu.

Ty stworzyłeś utwór, który jest pewną całością, i osoba kupująca nie powinna w to ingerować, chyba że się na to zgodzisz w umowie. To jest przestrzeń myślę, że najbardziej pomijana w pracy copywritera – bardzo rzadko copywriterzy weryfikują, czy tekst, który dostają, mogą w praktyce modyfikować, a modyfikując cudzy tekst, narażają się na naruszenie praw autorskich.

Daniel Bartosiewicz: Czasem jest kwestia, że ja tworzę tekst, wysyłam go i później ktoś mi w tym tekście grzebie. I zazwyczaj mówię, że okej, możesz z tym tekstem robić co chcesz, nie mam z tym problemu, tylko nie gwarantuję skuteczności.

Kinga Konopelko: Od strony prawnej, jeżeli ty w umowie tego nie zastrzeżesz, z założenia klient nie może ingerować w twój tekst. Jeżeli klient chce ingerować w tekst, to powinien zadbać o to, żebyś w umowie mu na to pozwolił.

I warto też to w umowie zaznaczyć. Teoretycznie, jeżeli nie napiszesz w umowie, że pozwalasz komuś, to on tego nie może. Ale praktyka jest taka, że ludzie o tym nie wiedzą. Więc mimo że prawnie nie musisz tego zaznaczyć, bo klient nie może ingerować, to lepiej jest mu to uświadomić.

Jeżeli mamy utwór, którego ty jesteś autorem, to ty jako autor masz do tego utworu dwa rodzaje uprawnień: uprawnienia osobiste i prawa majątkowe. To, co oddajemy klientowi, to ewentualnie prawa majątkowe, czyli do zarabiania na tym, co ty stworzyłeś. A prawa osobiste, czyli prawo do autorstwa, prawo do integralności, czyli żeby nie mieszać z tym, co stworzyłeś – to jest coś, co zostaje przy tobie do końca życia.

Jak zabezpieczyć się przed wykorzystaniem tekstów bez zapłaty?

Daniel Bartosiewicz: Szokiem dla mnie było po wejściu do tej branży, że klient może wykorzystać tekst, który mi nie zapłacił.

Kinga Konopelko: Jeżeli o to nie zadbasz, to tak będzie. I to jest bardzo ważna rzecz, o której trzeba pamiętać w tych umowach z klientami. Bo jeżeli my nie zabezpieczymy sobie tego momentu przejścia praw autorskich, to może się zdarzyć tak, jak powiedziałeś.

Klienci bardzo często myślą: „Nie zapłaciłem ci, a mam twoje teksty i nic mi nie zrobisz”. To mimo, że cię będzie kosztowało energię, czas i nerwy, pewnie odpuścisz mi ten wpis na blogu.

Kluczowe jest to, żebyśmy w umowie z klientem zaznaczyli, że przeniesienie praw autorskich czy udzielenie licencji następuje dopiero z chwilą zapłaty całej ceny. Jeśli klient umieścił wpis na blogu, a ty przypominasz mu o płatności, a on w ogóle ignoruje, to poza tym, że możesz go windykować, możesz żądać od niego, żeby usunął ten tekst, bo on nie ma do niego praw.

I o ile niektórzy nie przejmują się tematem windykacji płatności, o tyle przy prawach autorskich, jak już wcześniej rozmawialiśmy, marketingowo, wizerunkowo, PR-owo jest to ogólnie fatalne. I wtedy faktycznie reagują. To jest jeden z nielicznych bodźców, które na takich dłużników może działać szczególnie mocno.

Wykorzystywanie tekstów w portfolio

Daniel Bartosiewicz: Jest jeszcze jeden bardzo ważny wątek, czyli wykorzystanie w portfolio tekstów, które były pisane na etacie. Przykładowo jak byłem w RankoMacie, czy w portfolio mogę sobie te teksty wstawić, czy nie i kiedy?

Kinga Konopelko: Jeżeli ktoś na umowie o pracę ma w swoich obowiązkach pisanie tekstów, to tutaj nawet jeżeli w umowie o pracę nie będzie wzmianki o przeniesieniu praw autorskich, przepisy wskazują na to, że przy umowie o pracę te prawa autorskie automatycznie przechodzą na pracodawcę.

Jeżeli zajmujemy inne stanowisko, a hobbystycznie tworzymy razy jakieś teksty, to tutaj konieczna byłaby dodatkowa umowa o przeniesienie praw autorskich.

Jeżeli mamy NDA (umowę o zachowaniu poufności) i jest w niej informacja, że nie możemy udzielać informacji o zakresie obowiązków, o treści umowy czy o tym, co robimy w firmie, to wykorzystanie tych tekstów na swojej stronie jest złamaniem tej NDA. Bo my informując, że pisaliśmy tekst dla firmy X, informujemy o tym, że współpracowaliśmy z nią, a mieliśmy o tym nie informować.

Jeżeli na stronie internetowej tej firmy X jest informacja, że my z nimi pracowaliśmy, to to nie jest już informacja poufna, bo ona jest dostępna do publicznej wiadomości. Więc umowa i działanie firmy się nie spinają.

Pojawia się bardziej pytanie o to, na ile możesz wykorzystywać ten tekst na swojej stronie, skoro przeniosłeś wszystkie prawa autorskie na pracodawcę. Nie możesz się zrzec autorstwa, nie musisz pozwalać komuś na wykorzystywanie czy zmiany w tym tekście, ale czy masz prawo wykorzystywać ten tekst komercyjnie? Niekoniecznie, bo przeniosłeś prawa autorskie majątkowe na pracodawcę.

Pominięciem tego problemu jest to, że w portfolio wskażesz: „moje teksty możesz przeczytać tu, tu, tu” – i wrzucasz linki. Wtedy nie wykorzystujesz tych tekstów u siebie na stronie, a linkujesz do nich. To jest uniknięcie ryzyka naruszenia praw autorskich.

Daniel Bartosiewicz: Czyli mogę mieć link do tekstu na stronie pracodawcy, ale nie mogę mieć na przykład zdjęcia tego tekstu?

Kinga Konopelko: Teoretycznie nie za bardzo są podstawy do tego, żeby wrzucić tekst w takiej formie. Bo jeżeli chciałbyś wykorzystać cudzy tekst komercyjnie, możesz to zrobić na przykład korzystając z prawa cytatu. Ale żeby korzystać z tego cytatu, musimy mieć cel konkretny – wyjaśnić coś, nauczyć kogoś, zanalizować itd. Portfolio z analizą to ma mało wspólnego.

Najlepsza jest po prostu zgoda pracodawcy. Prawda jest taka, że w praktyce bardzo rzadko ktoś ma do tego obiekcje, żeby tekst trafił do portfolio. Najczęściej po prostu w to nie ingerują. Ale od strony prawnej, gdyby im się to nie podobało, to mieliby narzędzia, by ci zakazać to robić.

Wykorzystywanie logotypów klientów na stronie

Daniel Bartosiewicz: Jeszcze jedna kwestia, która jest chyba dosyć często pomijana, czyli logotypy firm, z którymi współpracowałem, w portfolio.

Kinga Konopelko: Pierwsza kwestia to poufność – sprawdzamy sobie, na ile faktycznie mamy prawo mówić o tym, że współpracowaliśmy dla kogoś. Druga sprawa jest taka, że najlepiej byłoby mieć zgodę tej osoby na wykorzystanie jej logo, bo to jednak jest jej uprawnienie.

W praktyce, jeżeli robimy to w dobrej wierze, w sensie nie naruszamy dobrego imienia, to nie zdarzyło mi się jeszcze, żeby ktoś miał z tym problemy. Ale muszą być dwa warunki spełnione: firma nie ma problemu z tym, że o niej mówisz i nie wpływa to na ich wizerunek.

Czasami jest tak, że duże firmy nie chcą, żeby ktoś się promował na ich wizerunku. Przy większych firmach, korporacjach, które bardzo mocno dbają o to, żeby tylko naprawdę wybrane podmioty budowały swoje wizerunki na ich dorobku, bym bardzo uważała. Przy mniejszych firmach najczęściej nie ma z tym problemu, bo to jest też dla nich reklama. Ale w praktyce na każde wykorzystanie logo powinniśmy mieć zgodę.

AI a prawa autorskie

Daniel Bartosiewicz: Jeszcze jedna ważna kwestia – teksty z AI. Co z nimi? Czy to jest bardziej w stronę tworu zależnego, czy to jest bardziej w stronę plagiatu? Słyszałem coś takiego, że teksty pochodzące z AI nie są dziełem i nie podlegają prawom autorskim, czyli de facto jeśli tekst jest z AI, to każdy może z niego korzystać. Jak to wygląda?

Kinga Konopelko: Aktualnie trwają spory o to, że na przykład AI wykorzystało teksty magazynów do nauki i generowało w oparciu o te teksty objęte prawami autorskimi materiały dla użytkowników. Właściciele serwisów AI-owych są na tyle rozsądni, że w swoich regulaminach zwalniają się najczęściej z odpowiedzialności za to, co AI wypluwa. Czyli w razie sporu przerzucają na nas odpowiedzialność.

Kluczowe pytanie jest takie: co my klientowi obiecujemy? Bo jeżeli my obiecujemy klientowi w umowie „przeniosę na ciebie prawa autorskie do wpisu”, a wpis powstał z dużym udziałem AI, to nie jesteśmy w stanie sprostać temu, do czego się zobowiązaliśmy.

Jeżeli wpisujemy prompt w stylu „przygotuj tekst taki i taki” i dajemy mu cztery czy pięć punktów, które mają być uwzględnione, a AI wypluwa nam tekst na tysiąc pięćset słów, to umówmy się szczerze, że nie mamy zbyt dużego udziału swojego w tym. Mieliśmy pomysł na to, jak to zrobić, ale trudno mówić, żeby to było objęte prawami autorskimi.

Jeżeli klient nie wymaga od nas przeniesienia praw, to mniejszy problem, ale żeby móc udzielić licencji, my musimy być twórcą albo autorem tego, co zostało stworzone. A jeżeli wypluwa to AI, to nie jest nasze.

Inna sytuacja, jeżeli wrzucamy do promptu nasz artykuł na 1500 słów, a AI nam poprawia literówki, jakieś przecinki – to jest techniczny udział AI. Więc prawami autorskimi objęty jest tak naprawdę nasz tekst, a te literówki nie mają żadnego znaczenia.

Korzystanie z cudzych tekstów w pracy copywritera

Daniel Bartosiewicz: Na co my w pracy copywriterów, content writerów najbardziej powinniśmy uważać w kwestii praw autorskich? Bo przekazanie praw autorskich do tekstu to jest jedno, ale tutaj jest też druga strona medalu, bo my korzystamy z cudzych dzieł.

Kinga Konopelko: Ustawa nie jest objęta ochroną, ona jest powszechnie dostępnym dokumentem, z którego możemy korzystać. Przy aktach urzędowych, przy ustawach w ogóle nawet nie ma prawa cytatu – równie dobrze mógłbyś sobie wkleić całą ustawę na stronę. Są wyjątki od prawa autorskiego – ustawy nie podlegają w ogóle prawom autorskim, nie musisz powoływać się na to, kto jest autorem.

Podobnie jest z wykorzystywaniem zadań z egzaminów maturalnych, takich oficjalnych państwowych. Są takie obszary, gdzie faktycznie prawo autorskie jest „uśpione”. Na przykład matematyczne działania – mimo że ktoś tam pewnie pierwszy zrobił 2 plus 2 równa się 4, to autorstwa mu się nie przypisuje, bo byśmy zamknęli matematykę.

Jednak często jest tak, że teksty są pisane w oparciu o teksty dostarczone przez klienta albo o jakieś badania. Jeżeli klient mówi: „tu jest oferta konkurencji, chcę, żebyś dodał tam 5 zdań” – to czerwona lampka powinna się zapalić.

Nasza rola to uświadomić klientom, że jeżeli oni nam udostępniają materiały, to mają to być materiały, do których oni mają prawa autorskie albo prawa, na podstawie których ty możesz pracować. Ty będziesz odpowiedzialny za naruszenie praw autorskich, ale jak ktoś do ciebie przyjdzie, to pokażesz umowę i najczęściej ta druga osoba będzie głównym winowajcą w takiego sporu.

W umowie warto wskazać, że jeżeli ktoś udostępnia ci materiały albo prosi, żebyś coś zaktualizował, to ta osoba oświadcza, że możesz to robić, że te materiały nie są obciążone żadnymi prawami innych osób. Żebyś miał minimalne zabezpieczenie na wypadek, gdyby ktoś się do ciebie zwrócił.

Obowiązki prawne freelancera

Daniel Bartosiewicz: Jest pytanie od widza: jest strona internetowa freelancera, który nie prowadzi działalności gospodarczej, ani nawet nierejestrowanej działalności gospodarczej. Czy skarbówka nie przyczepi się o to, że to jest zorganizowana forma zarobku i nie każe zakładać działalności? Co powinno się na takiej stronie znaleźć, żeby freelancer tego uniknął?

Kinga Konopelko: Od czasu kiedy pojawiła się działalność nierejestrowana, urzędy skarbowe nie robią już takich „nalotów” na freelancerów. Działalność nierejestrowana nie wymaga zgłoszenia – freelancer może sobie w głowie pomyśleć „ja mam działalność nierejestrowaną”. Ta strona internetowa może być formą reklamy działalności nierejestrowanej.

Do kwoty około 3 tysięcy miesięcznie z działalności nierejestrowanej urząd się nie czepia. Natomiast jeżeli chcemy zabezpieczyć się przed uznaniem tego za działalność zorganizowaną, to cennik oficjalny na stronie jest słabym rozwiązaniem, bo pokazuje, że jesteśmy otwarci dla każdego i mamy działalność zorganizowaną, wycenioną.

Ale jeżeli wskażemy na przykład „od takiej kwoty proszę o kontakt w celu podpisania umowy” albo sugerujemy, że to jest nasze portfolio bardziej niż oferta oficjalna, to powinniśmy się tym wybronić. Taka osoba powinna traktować stronę jako portfolio – przykłady wpisów, zachęta do kontaktu, ewentualnie jakieś widełki z informacją, że szczegóły będą określone po rozmowie czy ustaleniu zakresu współpracy.

Jeżeli na stronie internetowej nie będzie polityki prywatności, to zainteresuje się inny urząd – Urząd Ochrony Danych Osobowych. Jego nie będzie interesowało to, czy mamy działalność nierejestrowaną, czy działamy jako freelancer, czy mamy działalność gospodarczą.

Podsumowanie

Kinga Konopelko: Jeśli chodzi o to, gdzie ja sobie działam na co dzień, jest strona internetowa kingakonopelko.pl i drugie miejsce – edulegal.pl. To jest serwis internetowy, gdzie będą wpisy, praktyczne wskazówki, będzie rozbudowywana baza dokumentów. W czerwcu będzie tam udostępniony do sprzedaży pakiet e-booków odnośnie praw autorskich, co będzie bardzo wartościowe szczególnie dla copywriterów czy osób tworzących content na co dzień.

Polityka prywatności to taki „szampon 3 w 1” – tworzysz jedną politykę, umieszczasz ją wszędzie, gdzie dochodzi do kontaktu z klientami: w mailu, na Facebooku (bo Facebook też potrzebuje swojej polityki prywatności). Jeżeli nie mamy tej polityki prywatności, to można zablokować stronę, więc niezależnie od tego, czy mamy stronę internetową czy działamy na Facebooku, to są miejsca, które wymagają dopracowania.

W razie wątpliwości czy pytań zachęcam do bezpośredniego kontaktu na kancelaria@kingakonopelko.pl – na pewno odpowiednio pomożemy.

Podobne wpisy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *